Quantcast
Channel: Ciekawostki ze świata gier
Viewing all 1083 articles
Browse latest View live

Na czarnej liście Bestii z gry Wiedźmin 3: Krew i wino znajdują się polskie nazwiska

$
0
0
Podczas wykonywania zadania "Leże Bestii" w głównym wątku fabularnym drugiego dodatku do gry Wiedźmin 3: Dziki Gon, Geralt składa wizytę w domu zamieszkiwanym przez człowieka odpowiedzialnego za rzeź w Toussaint. Szukając dowodów łączących rezydenta posiadłości z popełnianymi morderstwami, Biały Wilk odnajduje cztery karteczki zawierające nazwiska wyznaczonych do ubicia ofiar. Choć w tym momencie rozszerzenie Krew i wino jasno sugeruje nam, kto znajdował się na czarnej liście Bestii, w rzeczywistości napisy nie pokrywają się z tym, co mówi sam wiedźmin.


Na wspomnianych karteczkach wypisane są tak naprawdę cztery polskie nazwiska: Grzegorz Stańczak, Maciej Pączkowski, Remigiusz Domański i Henryk Pająk. Druga z wymienionych osób jest artystą postaci pracującym w studiu CD Projekt Red i to prawdopodobnie ów jegomość odpowiada za całą akcję. Pozostałe "ofiary" prawdopodobnie nie mają niczego wspólnego z serią Wiedźmin, bo ich personaliów próżno szukać zarówno na liście autorów "trójki", jak i dwóch wydanych już dodatków. Co najciekawsze, to nazwisko Pączkowskiego znajduje się na kluczowej dla śledztwa karteczce poplamionej winem, pozwalającej Geraltowi kontynuować poszukiwania Bestii. Na koniec dodamy, że próbowaliśmy uzyskać od autora niespodzianki informacje dotyczące tożsamości reszty osób, ale naszą prośbę pozostawiono bez komentarza.




Nowa gra z serii The Legend of Zelda wygrała E3 w mediach społecznościowych

$
0
0
Nie ma żadnych wątpliwości, że amerykańskie targi E3 to najważniejsza impreza w branży elektronicznej rozrywki. To właśnie wtedy giganci ujawniają swoje plany na najbliższy rok, prezentując zbliżające się wielkimi krokami tytuły - w tym także te wcześniej ujawnione. Można się kłócić, kto zaprezentował się podczas święta graczy najlepiej i jakie tytuły budziły największe zainteresowanie - wiele wszak zależy od naszych prywatnych preferencji. Kiedy jednak spojrzymy na tę kwestię szerzej i sprawdzimy, jak to wyglądało w skali całego internetu, wyniki mogą okazać się bardzo zaskakujące.



O zbadanie szumu, jakie wywołały gry pokazywane podczas tegorocznej edycji targów, pokusił się brytyjski serwis Brandwatch. Pracownicy tej firmy wybrali te tytuły, które zostały wymienione podczas konferencji dużych wydawców (Electronic Arts, Nintendo, Ubisoft, Sony i Microsoft), a następnie sprawdzili ich popularność w mediach społecznościowych w okresie od 12 do 15 czerwca. Osiągnięte w ten sposób rezultaty nie pozostawiają złudzeń - żaden inny produkt nie był omawiany przez użytkowników popularnych portali tak często, jak The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Nowa odsłona kultowej serii praktycznie zdemolowała konkurencję, osiągając dwukrotnie lepszy wynik, niż drugi na liście Battlefield 1. Podium zamknęła chyba największa niespodzianka targów E3 w 2016 roku, czyli God of War, a tuż za pierwszą dziesiątką ulokowała się odświeżona edycja Skyrima.

Listę gier, o których najczęściej mówiło się w badanym okresie, znajdziecie poniżej. Z kolei pełna wersja omawianego raportu zlokalizowana jest w tym miejscu.
  1. The Legend of Zelda: Breath of the Wild
  2. Battlefield 1
  3. God of War
  4. Crash Bandicoot Remastered
  5. Watch Dogs 2
  6. Star Wars: Battlefront
  7. Spider-Man
  8. South Park: Fractured but Whole
  9. FIFA 17
  10. Titanfall 2

WARTO RÓWNIEŻ WIEDZIEĆ, ŻE...

Ciągłe opóźnienia gry No Man's Sky mogły być spowodowane walką o jej tytuł

$
0
0
Ciągłe opóźnienia premiery gry No Man's Sky sugerowały, że ambitny projekt przerósł możliwości pracowników studia Hello Games i potrzebowali oni więcej czasu na jego doszlifowanie. Dziś okazało się, że obsuwy intrygującej produkcji mogły być spowodowane czymś zupełnie innym. Angielska firma zakończyła bowiem trzyletnią batalię o prawa do tytułu swojego najnowszego dzieła, który swego czasu wzbudził poważne zastrzeżenia u prawników brytyjskiej kompanii telewizyjnej Sky.


Konflikt przez długi czas utrzymywany by w ścisłej tajemnicy i dowiedzieliśmy się o nim dopiero wczoraj, kiedy Sean Murray opublikował na Twitterze informację dotyczącą tej sprawy. Współzałożyciel studia Hello Games mógł to zrobić, ponieważ obie strony doszły wreszcie do porozumienia. Choć szczegóły ugody nie zostały podane do wiadomości publicznej, najwyraźniej nic już nie stoi na przeszkodzie, żeby produkt mógł nosić nazwę No Man's Sky. Można śmiało założyć, że w poprzednich miesiącach wcale nie było to takie oczywiste i prawdopodobnie dlatego premierę gry systematycznie przekładano.


Oczywiście studio Hello Games mogło próbować w inny sposób nazwać swoje nowe dzieło, ale jego deweloperzy postawili sobie za cel wygranie tej kuriozalnej sprawy. Problem polegał na tym, że wspomniany moloch dysponuje prawem do komercyjnego wykorzystania słowa "sky" (pol. niebo) i jego prawnikom nie spodobało się, że pojawiło się ono w tytule nadchodzącej gry.

Logotyp gry GTA V zawdzięczamy ponad stuletniej pięciodolarówce

$
0
0
Jakiś czas temu wytłumaczyliśmy Wam, że specyficzny krój czcionki na okładkach gier z serii Grand Theft Auto zawdzięczamy teleturniejowi The Price is Right, dziś z kolei zajmiemy się nie mniej charakterystyczną "piątką", która zdobi logotyp GTA V. Nie wszyscy z Was zdają sobie pewnie sprawę z tego, że identyczny symbol pojawił się wcześniej na banknocie pięciodolarowym i to bardzo dawno temu, bo w 1899 roku. Deweloperzy ze studia Rockstar North pożyczyli sobie ten znak i wprowadzili do niego drobne zmiany. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, co było źródłem tego pomysłu.


Wspomniany banknot jest uważany za jedną z najbardziej ikonicznych pięciodolarówek, przynajmniej przez amerykańskich notafilów - ludzi zajmujących się kolekcjonowaniem i badaniem papierowych środków płatnicznych. W zależności od ogólnej kondycji, cena kwitu na rynku waha się od kilkuset do kilku tysięcy dolarów! Przedmiot wyróżnia się nie tylko rzymską cyfrą, ale również wizerunkiem postaci prezentowanej na jego przedniej stronie. Zaszczyt ten przypadł Biegnącej Antylopie - wodzowi plemienia Hunkpapa, który po latach okazał się jedynym Indianinem sportretowanym na banknocie dolarowym. Niestety, główny zainteresowany umarł w 1896 lub 1897 roku i nie mógł doświadczyć tego wyróżnienia.



W Saragossie powstaje osiedle, którego ulice zawdzięczają nazwy grom video

$
0
0
Czy chciałbyś mieszkać na ulicy Księcia Persji? Jeżeli odpowiedź na to pytanie brzmi "tak", powinieneś czym prędzej rozpocząć starania o przeprowadzkę do Saragossy. To właśnie w tym hiszpańskim mieście budowane jest jedyne w swoim rodzaju osiedle, którego uliczki będą zawdzięczać swoje nazwy popularnym grom video oraz ich bohaterom. Wśród wyróżnionych tytułów znalazły się m.in. takie klasyki, jak Super Mario Bros., Final Fantasy, The Legend of Zelda i Space Invaders, ale nie zabrakło też produkcji kojarzonych przede wszystkim z pecetami, jak The Sims czy Age of Empires.


Władze miasta podjęły decyzję o budowie nowego osiedla już w 2010 roku. Z racji tego, że mieszkania miały być tworzone z myślą o młodych mieszkańcach miasta, którzy dopiero wkroczą w dorosłe życie, to właśnie im włodarze Saragossy pozwolili wybrać nazwy ulic należących do planowanego kompleksu. Jak nietrudno się domyślić, w internetowym głosowaniu bezkonkurencyjne okazały się gry video.

Choć budowa wciąż trwa, to jednak część infrastruktury została oddana do użytku. Na powstające osiedle można już dojechać aleją Super Mario Bros. i skręcić w ulice Gran Turismo, La Leyenda de Zelda (ulica The Legend of Zelda), Tetris i Invasores del Espacio (Space Invaders). Na miejskich mapach wytyczono również pozostałe ulice, które powstaną w niedalekiej przyszłości: Arkanoid, Edad de los Imperios (Age of Empires), Fantasia Final (Final Fantasy), Del Principe de Persia (Prince of Persia), Los Sims (The Sims), Sonic el Erizo (Sonic the Hedgehog) i Samus Aran. Tę ostatnią drogę nazwano tak na część głównej bohaterki popularnej serii Metroid.

Plan osiedla. Przerywanymi liniami oznaczone są ulice, które dopiero powstają.

Easter egg w grze Overwatch prowokuje pytanie o los jednej postaci z serii Diablo

$
0
0
Jeżeli nie mieliście do tej pory okazji zagrać w Diablo III, a interesują Was perypetie bohaterów tej piekielnej sagi, lojalnie Was ostrzegamy, że w niniejszym artykule zawarliśmy duży spoiler dotyczący losów jednej z występujących w niej postaci. Ci, którzy ostatnią przygodę w Sanktuarium mają już dawno za sobą, doskonale wiedzą, że w pierwszym akcie kampanii z życiem żegna się Deckard Cain. Gra nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że starzec ginie naprawdę. Nie dość, że na ekranie widzimy samą scenę śmierci, to w wieńczącym pobyt w Nowym Tristram przerywniku filmowym dochodzi też do pogrzebu mędrca. O sprawie można byłoby w tym momencie zapomnieć, ale na horyzoncie pojawiła się strzelanina Overwatch, a wraz z nią zaskakujący easter egg.


Po odpaleniu mapy Route 66 w Overwatch, możemy odwiedzić przydrożny bar, którego wnętrze gęsto oblepione jest rozmaitymi plakatami. Wśród nich znajduje się czek na sumę pięciu dolarów, który 15 maja 2012 roku (system zapisu daty w Stanach Zjednoczonych nieco różni się od naszego - Amerykanie zamieniają miejscami miesiące z dniami) wystawił nie kto inny, jak... Deckard Cain. Data pokrywa się oczywiście ze światowym terminem premiery gry Diablo III, nie to jest jednak najciekawsze. W prawym, dolnym rogu czeku możemy bowiem zobaczyć kod kreskowy, który po zeskanowaniu ujawnia słowa "Cain żyje".

Czek z dobrze oznaczonym kodem.

Co to oznacza? Odpowiedź na to pytanie spędza sen z powiek miłośników serii. Wiadomość może odnosić się zarówno do początku fabuły trzeciej odsłony serii Diablo, koncentrującej się na poszukiwaniach starca, jak i jego śmierci, która następuje niedługo później. Być może autorzy Overwatcha pozwolili tutaj sobie na mały żarcik lub po prostu chcieli dać do zrozumienia, że mimo fatalnego losu, Cain na zawsze będzie żyć w naszych sercach. Niektórzy fani upatrują tutaj jednak zapowiedź cudownego powrotu mędrca, jeśli nie w drugim dodatku do "trójki", to w pełnoprawnym sequelu. Choć taka wizja brzmi niezwykle kusząco, to trzeba uczciwie przyznać, że wydaje się to mało prawdopodobne.

Studio Blizzard North było zaskoczone, że fani narzekają na grafikę gry Diablo II

$
0
0
O grze Diablo II można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że prezentowała się oszałamiająco pod kątem oprawy wizualnej. Nie dość, że długo oczekiwane dzieło studia Blizzard North oferowało dwuwymiarową grafikę w rzucie izometrycznym, to na dodatek w dość niskiej, jak na ówczesne standardy, rozdzielczości. Fani przypuszczali, że deweloperzy celowo zrezygnowali z wodotrysków, by ich produkt mogło odpalić jak najwięcej pecetów i z pewnością było w tych podejrzeniach sporo prawdy. Kluczowym aspektem okazała się jednak wydajność gry, co próbował wytłumaczyć Erich Schaefer kilka miesięcy po premierze rąbanki.


Współzałożyciel studia Condor (późniejszego Blizzard North) wyznał w październiku 2000 roku, że znane z "jedynki" 2D nie było pierwszym wyborem deweloperów. Zespół już trzy lata wcześniej eksperymentował z trójwymiarowym silnikiem, a nawet brał pod uwagę możliwość wykorzystania voxeli. Po wielu nieudanych próbach powrócono jednak do punktu wyjścia, czyli dwuwymiarowej grafiki w rozdzielczości 640x480 pikseli i ośmiobitowej palety barw. Schaefer dał do zrozumienia, że tylko takie rozwiązanie pozwalało im upchnąć na jednym ekranie ośmiu bohaterów (tyle osób mogło walczyć z piekielnymi istotami w trybie multiplayer), trzydzieści potworów i maksymalnie sto pocisków. Można się jedynie domyślać, że podniesienie rozdziałki wiązałoby się z koniecznością zwiększenia rekomendowanych wymagań sprzętowych, a tego Blizzard chciał zapewne uniknąć.

Schaefer wyznał również, że powszechna krytyka oprawy wizualnej Diablo II była całego zespołu dużą niespodzianką, bo zarówno on, jak i jego koledzy uważali, że gra wygląda świetnie. Dodał jednak, że studio mogło wziąć pod uwagę możliwość wyświetlania tej samej grafiki w lepszej rozdzielczości na mocniejszych konfiguracjach. Błąd ten naprawiono dopiero w rozszerzeniu Lord of Destruction, które przyniosło dodatkowy tryb wyświetlania obrazu - 800x600.

Turniej rycerski w grze Wiedźmin 3: Krew i wino obfituje w fajne smaczki

$
0
0
Wielki turniej to zaledwie jedna z atrakcji, jaką przewiduje rozszerzenie Krew i wino do gry Wiedźmin 3: Dziki Gon. Niby mamy tu do czynienia z nieobowiązkowym zadaniem pobocznym, ale studio CD Projekt Red poświęciło "Pieśni rycerskiego serca" zaskakująco wiele uwagi. Nie dość, że sama misja jest dość długa i zawiera dwa uzupełniające się wątki fabularne, to na dodatek przedstawione w trakcie imprezy wydarzenia wpływają na otaczający nas świat. Choć nie są to rzeczy wielkie i znaczące, to jednak świadczą o  przywiązaniu deweloperów do detali, a my - co wiadomo nie od dziś - kochamy przecież takie drobnostki.


Najważniejszą kwestią we wspomnianym zadaniu jest oczywiście wybór imienia, którego dokonujemy w trakcie rozmowy ze skrybą przed rozpoczęciem turnieju. Biały Wilk może wystąpić w imprezie jako Geralt z Rivii lub jako Ravix z Czteroroga, co samo w sobie jest wyśmienitym nawiązaniem do opowiadania Kwestia ceny Andrzeja Sapkowskiego. Wybór ten wpływa przede wszystkim na otrzymane w trakcie misji przedmioty (każdy z nich będzie zawierał przypadający danej tożsamości herb) oraz na niektóre dialogi w trakcie misji. Na tym jednak nie koniec.

Imię wybrane podczas zapisów trafi na tablicę z listą uczestników turnieju, która znajduje się tuż obok namiotu skryby. Napis różni się w zależności od dokonanego wyboru i podobnie jak większość tego typu tekstów w grze Wiedźmin 3: Dziki Gon, do jego uwiecznienia w wirtualnym świecie użyto głagolicy. Warto zwrócić uwagę na fakt, że autorzy w niezbyt profesjonalny sposób uporali się z brakiem litery "X" w tym starosłowiańskim alfabecie i nabazgrali zwykły krzyżyk na końcu słowa "Ravix".

Tablica bez imienia wiedźmina.

Tablica z dopisanym na dole imieniem Geralta.

Tablica z dopisanym na dole imieniem Ravixa.

Decyzja podjęta na początku zadania ma też wpływ na wygląd namiotu Geralta, który wiedźmin otrzymuje na czas trwania imprezy, a w rzeczywistości do końca przygody w Toussaint. Jeśli odwiedzimy wspomniany przybytek przed zapisami, zobaczymy w nim zlecającego misję Guillaume'a. Najważniejszy nie jest jednak lokator namiotu, ale proporce umieszczone przed jego wejściem. Widoczne tam herby zmienią się w zależności od tego, jaki "ród" zechcemy reprezentować w starciach z innymi rycerzami. Z niewiadomych względów nastąpi to dopiero po konkursie strzeleckim - podejrzewamy błąd.

Herb Guillaume'a na proporcach przed namiotem (zanim zapiszemy się do turnieju).


Herby Geralta z Rivii i Ravixa z Czteroroga (po zakończeniu turnieju strzeleckiego).

Zdobycie tytułu czempiona sprawi, że rezydujący na Błoniach turniejowych handlarze będą się do nas zwracać po imieniu. Deweloperzy chcieli tutaj dać do zrozumienia, że wiedźmin po imprezie jest już osobą rozpoznawalną przez miejscowych i przygotowali kilka dodatkowych kwestii dla rzemieślników. Oczywiście powitanie różni się w zależności od tego, jaki herb wybraliśmy podczas zapisów. Przykład znajdziecie poniżej.

Przed turniejem rozmowa z rzemieślnikiem nie różni się niczym od innych. Kliknij, aby powiększyć.


Po zakończeniu turnieju rzemieślnicy będą rozpoznawać wiedźmina. Kliknij, aby powiększyć.

Po zakończeniu turnieju w namiocie czekać będą na nas listy od wielbicieli, którzy są pod dużym wrażeniem naszych umiejętności. Autorzy dodatku nie odwalili w tej kwestii fuszerki, bo korespondencji nie znajdziemy przed rozpoczęciem imprezy, kiedy lokum okupuje jeszcze Guillaume. To naprawdę świetny smaczek, podobnie jak czekająca przed wejściem fanka, która niczym Wrzód w Gothicu będzie od tej pory pałętać się za nami. Ucieczka z Błoni załatwia ten problem, ale dopiero po instalacji wszystkich łatek opublikowanych przez CD Projekt Red po premierze Krwi i wina. Część graczy narzekała jeszcze  kilka tygodni temu, że pannica przylepia się do Geralta na dobre i nie pomaga tutaj nawet szybka podróż.






35-letni Japończyk jest pierwszym człowiekiem, który zdobył tysięczny poziom na Steamie

$
0
0
Redaktorzy serwisu Steamed przyjrzeli się ostatnio liście najbardziej zaangażowanych użytkowników Steama i ze zdumieniem odkryli, że istnieje człowiek, który może pochwalić się tysięcznym poziomem w wewnętrznym rankingu tej usługi. Pochodzący z Japonii PalmDesert jako pierwszy człowiek w historii przekroczył granicę, której wielu z Was prawdopodobnie nie osiągnie w całym życiu. Kolejne poziomy w najpopularniejszym systemie dystrybucji na PC zdobywa się poprzez kupowanie nowych produktów, udział w specjalnych wydarzeniach (np. sezonowych wyprzedażach) oraz tworzenie odznak ze specjalnych kart, które trafiają na nasze konta podczas rozgrywki.


Aby zdobyć tak wysoki level, w bibliotece gracz musi znaleźć się przede wszystkim ogromna liczba gier. PalmDesert ma ich aktualnie 5132, a i tak nie jest rekordzistą w tej kwestii. Drugi na liście Eric "StrikeR" Yau z Wielkiej Brytanii, który również przekroczył niedawno magiczną barierę tysiąca poziomów, posiada ich 5938! Oczywiście obaj panowie kupują wirtualne produkcje w hurtowych ilościach i wiele z nich - zapewne z braku czasu - nie zostaje potem odpalona. To również możemy sprawdzić za pomocą publicznie dostępnych danych. PalmDesert nie uruchomił aż 62% tytułów ze swojej biblioteki, a w przypadku Erica współczynnik ten wynosi "tylko" 45%. Warto tutaj od razu zaznaczyć, że pierwszy z użytkowników poświęca elektronicznej rozrywce blisko sześć godzin dziennie, z kolei ten drugi, który dzielnie depcze mu po piętach, prawie 10 godzin.

Bezpośrednie porównanie obu kont (źródło: Steam Database)

Ciekawie prezentują się też dane dotyczące wyceny obu kont. Wspomniany na początku rekordzista posiada gry, które łącznie warte są 70167 złotych, z kolei na produkty skompletowane przez Erica trzeba byłoby wydać ponad 86 tysięcy złotych! Podane kwoty nie uwzględniają przecen z trwającej aktualnie wyprzedaży.

Twórcy Overwatcha uwiecznili w grze imię tragicznie zmarłego fana strzelaniny

$
0
0
Pracownicy firmy Blizzard Entertainment oddali hołd chińskiemu miłośnikowi gry Overwatch, który zmarł dzień przed światową premierą strzelaniny. Deweloperzy uwiecznili imię młodzieńca na mapie Lijiang Tower, w pomieszczeniu zawierającym kombinezony astronautów. Słowo "Hongyu" w oryginalnym zapisie ("宏宇") zostało umieszczone na pierwszym od lewej stroju, z kolei na zlokalizowanej z tyłu czerwonej ścianie pojawiła się fraza "英雄不朽", która w języku polskim oznacza "nieśmiertelnego bohatera". Zmiany dokonano w ostatniej łacie, co sugeruje, że autorzy Overwatcha niedawno dowiedzieli się o przykrym incydencie, w wyniku którego dwudziestoletni Hongyu Wu stracił życie.


Według informacji płynących z sieci, młody student uniwersytetu w Kantonie był świadkiem, jak ktoś kradnie motocykl należący do jego kolegi z uczelni. Chińczyk wsiadł na swój własny pojazd i zaczął ścigać złodzieja ulicami miasta. Niestety, obaj kierowcy zderzyli się i Wu odniósł poważne obrażenia wewnętrzne, które ostatecznie przyczyniły się do jego śmierci. Dzięki odważnemu wyczynowi młodzieńca przestępcę udało się schwytać, nie zmienia to jednak faktu, że bohater zapłacił za niego najwyższą cenę.

Mapa Lijiang Tower została dodana przez Blizzarda w lutym i początkowo nie zawierała żadnych napisów w pomieszczeniu, gdzie zgromadzono kombinezony astronautów.

Informacja o śmierci chłopca dotarła do chińskiej firmy NetEase, która reprezentuje interesy Blizzarda w Kraju Środka i szybko odnaleziono ostatnie publiczne wypowiedzi młodzieńca, z których wynikało, ze Hongyu Wu nie mógł doczekać się premiery gry Overwatch. Deweloperzy swoim zwyczajem oddali hołd zmarłemu fanowi i trzeba przyznać, że zrobili to w budzący szacunek sposób.

Ognisko z serii Dark Souls pojawia się w dodatku Krew i wino do gry Wiedźmin 3

$
0
0
Seria Dark Souls musiała zrobić na innych twórcach gier spore wrażenie, bo Ci chętnie odwołują się do dzieła firmy From Software w swoich produkcjach. Nie tak dawno mogliśmy podziwiać bezpośrednie nawiązanie do japońskiego RPG w wybuchowym Just Cause 3, a teraz spotykamy się z identycznym easter eggiem w Krwi i winie, czyli drugim dodatku do Wiedźmina 3. Niespodzianka ukryta jest w głównym wątku fabularnym rozszerzenia, dlatego od razu uprzedzamy, że w kolejnym akapicie znajdują się spojlery dotyczące pobytu Geralta w kolorowej krainie Toussaint.


Easter egg ukryty jest w Krainie Tysiąca Baśni, do której wiedźmin uzyska dostęp, jeśli w trakcie ważnego z punktu widzenia fabuły wyboru zdecyduje się udać na poszukiwania Syanny. Siostra Anny Henrietty została wbrew swojej woli uwięziona w bajkowym świecie i Geralt jest zmuszony zastosować się do jej wskazówek, jeśli marzy o pomyślnym wykonaniu zadania. Niespodziankę można namierzyć tuż po wspięciu się do położonego w chmurach zamku, ale przed pojedynkiem z wieńczącym pobyt w tej krainie bossem. Uwaga ta jest niezmiernie istotna, bo po powrocie do rzeczywistości, stracimy szansę na ponowne odwiedziny tej lokacji.


Kiedy znajdziesz się na moście prowadzącym do zamku, Geralt zwróci uwagę na magiczny ognik, który wyraźnie chce go doprowadzić do jakiegoś miejsca. Podążaj cierpliwie we wskazanym kierunku, a po chwili dotrzesz do małej jaskini z interaktywnym ogniskiem. To właśnie wbity w palenisko miecz stanowi nawiązanie do serii Dark Souls, gdzie podobne obiekty pełnią funkcję punktów zapisu gry. W trakcie próby wyciągnięcia klingi Riv pokłoni się nawet w taki sam sposób, jak czynią to bohaterowi japońskich erpegów akcji. Warto przy okazji nadmienić, że wspomniana broń trafi do ekwipunku wiedźmina, więc odnalezienie przygotowanej przez deweloperów niespodzianki przynosi dodatkową korzyść.

Ponad połowa posiadaczy gry Uncharted 4 nie dotarła do finału kampanii

$
0
0
Uncharted 4 to jeden z tych tytułów, który każdy posiadacz konsoli PlayStation 4 powinien mieć w swojej kolekcji. Gra jest naprawdę świetna, o czym świadczą nie tylko pozytywne opinie fanów, ale także wysokie noty w recenzjach (średnia ocen w serwisie Metacritic wynosi 93%). Bardzo dobra prasa, jaką cieszy się najnowsza strzelanina studia Naughty Dog, nie przekłada się jednak w większym stopniu na osiągnięcia jej użytkowników. Kiedy postanowiliśmy sprawdzić, ile osób zdołało dotrzeć do wielkiego finału przygód Nathana Drake'a, podejrzewaliśmy, że będzie ich znacznie więcej niż w przypadku niedawno badanego pod tym kątem Dooma. Choć statystyki są faktycznie korzystniejsze dla Kresu Złodzieja, wciąż nie jest to liczba robiąca wrażenie. Ponad 60% posiadaczy gry nie zdołało jej ukończyć, mimo że od premiery hitu minęły już prawie dwa miesiące.



Grę Uncharted 4 można zaliczyć na pięciu różnych poziomach trudności, ale bez względu na to, który z nich wybierzemy, na końcu zmagań zawsze zdobędziemy trofeum za opcję "Odkrywca". Podana przy osiągnięciu liczba pozwala nam zatem określić, ilu graczy faktycznie dotarło do samego końca opowieści, a jest ich raptem 38.9%. Kres złodzieja nie oferuje żadnych stałych nagród po drodze do finału, więc nie wiemy, ile osób ukończyło choćby pierwszy czy dziesiąty rozdział.  Przy okazji warto dodać, że Uncharted 4 na miażdżącym poziomie jest zdecydowanie bardziej wymagającym produktem od poprzednich odsłon cyklu i znajduje to odzwierciedlenie w kolejnym wyniku. Niespełna trzy procent zdobywców tego trofeum to naprawdę niewiele.


Gra potrafi dać też w kość kolekcjonerom - praktycznie nie da się w niej zebrać skarbów i dokumentów przypadkiem. Liczba znajdziek wyraźnie wzrosła, dlatego nie powinno nikogo dziwić, że za ich poszukiwanie wzięli się tylko Ci ludzie, którzy uparcie dążą do zdobycia trofeów, a w ostatecznym rozrachunku tzw. platyny. W każdej z trzech kategorii jest ich dokładnie tyle samo - 2.4%. Na koniec warto podkreślić, że spora grupa ludzi liznęła tryb multiplayer. Ponad 30% ukończonego samouczka w zmaganiach wieloosobowych to naprawdę niezły wynik dla gry, gdzie dominuje singiel...

Uncharted 4: Kres złodzieja w liczbach (stan na 3 lipca 2016 roku):
  • Procent graczy, którzy ukończyli grę na dowolnym poziomie trudności - 38.9%
  • Procent graczy, którzy ukończyli grę na umiarkowanym poziomie trudności - 31.3%
  • Procent graczy, którzy ukończyli grę na wymagającym poziomie trudności - 6.9%
  • Procent graczy, którzy ukończyli grę na miażdżącym poziomie trudności - 2.7%
  • Procent graczy, którzy ukończyli grę w mniej niż sześć godzin - 2.0%
  • Procent graczy, którzy ukończyli grę z celnością powyżej 70% - 2.0%
  • Procent graczy, którzy znaleźli wszystkie skarby - 2.4%
  • Procent graczy, którzy dokonali wszystkich wpisów do dziennika - 2.4%
  • Procent graczy, którzy znaleźli wszystkie notatki do dziennika - 2.4%
  • Procent graczy, którzy zabili 100 przeciwników z rzędu, nie ginąć - 10.1%
  • Procent graczy, którzy łącznie zabili 1000 przeciwników - 8.2%
  • Procent graczy, którzy zaliczyli wprowadzenie do trybu multiplayer - 33.5%

Bullet-time sprawił, że twórcy gry Max Payne zrezygnowali z trybu multiplayer

$
0
0
Seria gier Max Payne doczekała się trybu multiplayer dopiero w jej trzeciej odsłonie, nie oznacza to jednak, że deweloperzy nie brali go pod uwagę wcześniej. Członkowie studia Remedy Entertainment rozważali opcję rywalizacji w sieci już podczas prac nad pierwszą przygodą nowojorskiego gliniarza, ale po kilku nieudanych próbach w końcu poddali się i pogrzebali ten pomysł. O fiasku całego przedsięwzięcia zdecydowało słynne spowolnienie czasu (tzw. bullet-time), dzięki któremu wspomniany shooter zyskał sobie wierną rzeszę oddanych fanów i znakomite oceny w recenzjach.


Bullet-time kapitalnie sprawował się w singlu, ale multiplayer to zupełnie inna bajka. Finowie nie potrafili rozwiązać sytuacji, w której jeden z uczestników zabawy korzysta ze spowolnienia czasu, a inni nie. Scott Miller z firmy 3D Realms Entertainment wyjaśnił niedawno na łamach magazynu Retro Gamer, że w pierwszej grze z serii Max Payne efekt mógł wpływać na postacie znajdujące się maksymalnie dwanaście metrów od bohatera odpalającego ułatwienie. Poza tym okręgiem przeciwnicy nie odczuwali żadnych negatywnych korzyści wynikających z użycia zdolności, więc rywalizacja nie miała jakiegokolwiek sensu.

Problem multiplayera rozwiązano dopiero w grze Max Payne 3.

Z takim samym problemem kilkanaście lat później zmierzyła się firma Rockstar Games i w końcu udało jej się znaleźć kompromis. Bullet-time w trybie multiplayer gry Max Payne 3 spowalnia nie tylko korzystającego z ułatwienia bohatera, ale również wszystkich graczy, których on widzi, wszystkich graczy, którzy widzą jego oraz wszystkich graczy, którzy widzą jakąkolwiek postać będącą pod działaniem efektu. Innymi słowy, jeśli na mapie zobaczysz kogokolwiek, kto jest spowolniony, również będziesz spowolniony. Brzmi sensownie? Owszem, ale najwyraźniej w latach dziewięćdziesiątych zaprogramowanie podobnych atrakcji nie było takie proste.

Gra Assassin's Creed II może pochwalić się nietypowym rekordem Guinnessa

$
0
0
Co roku do sklepów trafia sporo świetnych gier komputerowych, ale wszystko wskazuje na to, że żadnej z nich nie uda się już pobić rekordu ustawionego przez drugą odsłonę serii Assassin's Creed. Produkt studia Ubisoft Montreal, który oficjalnie zadebiutował 17 listopada 2009 roku na konsolach PlayStation 3 i Xbox 360, może pochwalić się największą liczbą okładek w magazynach dedykowanych elektronicznej rozrywce. Tak przynajmniej twierdzą twórcy Księgi Rekordów Guinnessa, którzy nieustannie sprawdzają, jak często popularne tytuły lądują na najważniejszej stronie w każdym czasopiśmie.


Zdaniem autorów Księgi, gra Assassin's Creed II jest w tej kategorii niepokonana od sześciu lat. Podobizna Ezio Auditore znalazła się w sumie na 127. okładkach magazynów, co oznacza, że tekst poświęcony tej produkcji w większości przypadków (o ile nie we wszystkich) był wiodącym artykułem w numerze. Warto przy okazji zaznaczyć, że włoski asasyn znalazł się na froncie periodyków w trzydziestu dwóch różnych krajach, a swojego wyczynu dokonał w ciągu dwunastu miesięcy - od kwietnia 2009 do kwietnia 2010 roku. Biorąc pod uwagę fakt, że papierowe czasopisma powoli tracą na znaczeniu i wiele z nich zdążyło zakończyć swój żywot, wydaje się wątpliwie, aby rekord ten udało się kiedykolwiek pobić...

Assassin's Creed II na okładce Game Informera - najbardziej prestiżowego magazynu o grach.

Główny bohater gry Mafia obchodzi urodziny w Dzień Taksówkarza

$
0
0
Przypadek? Pewnie tak, ale mimo wszystko jest coś zabawnego w fakcie, że główny bohater pierwszej gry z serii Mafia urodził się 30 sierpnia - tego samego dnia, w którym taksówkarze obchodzą swoje święto. Tak, taksówkarze, bo Thomas Angelo nie był przecież gangsterem "od zawsze". Zanim ów jegomość przypadkiem związał się z rodziną Salierich i rozpoczął mozolną wspinaczkę po szczeblach przestępczej kariery, parał się przewozem osób po ulicach miasta Lost Heaven, z trudem wiążąc koniec z końcem. To właśnie w swojej pracy Tommy wykonał kurs, który odmienił jego skromne życie. Najpierw, uciekając samochodem uratował dwóch bandziorów od niechybnej śmierci, a później sam skorzystał z pomocy nowych przyjaciół, kiedy podczas spontanicznego postoju został nieoczekiwanie zaatakowany przez nieznanych mu zbirów.

Thomas Angelo jako taksówkarz.

Wróćmy jednak do taksówkarzy. Miejscy przewoźnicy z krajów katolickich mają swoje święto w dniu, w którym kościół wspomina postać św. Fiakriusza. Nie ma w tym nic zaskakującego, bo żyjący w VII wieku irlandzki pustelnik, znany z nawracania zbłąkanych owieczek we Francji, jest patronem ogrodników, dorożkarzy i właśnie taksówkarzy. Trudno powiedzieć czy pracownicy studia Illusion Softworks byli świadomi, że "złotówy"świętują akurat 30 sierpnia, ale nawet jeśli nawiązanie powstało przez przypadek, wyszło całkiem zacnie.

Zapytacie zapewne, co żyjący ponad tysiąc lat temu św. Fiakriusz ma wspólnego z taksówkami. Grób pustelnika był masowo odwiedzany przez pielgrzymów w pierwszej połowie XVII wieku, gdyż rzekomo dochodziło w nim do cudownych uzdrowień. Aby usprawnić transportowanie chętnych do tego miejsca, właściciel zlokalizowanego nieopodal hotelu zorganizował przewóz osób na zaprzęgniętych w konie dorożkach. Wkrótce potem pojazdy zaczęto nazywać fiakrami, a w czasach nam współczesnych taksówkarze zaczęli traktować św. Fiakriusza jako swojego patrona. Co ciekawe, tego zdania nie podziela Kościół katolicki.


Szczyt Gorgony w grze Wiedźmin 3: Krew i wino kryje miłą niespodziankę

$
0
0
"Widzisz tamtą górę? Możesz się na nią wspiąć" - autorem tego stwierdzenia jest Todd Howard z Bethesdy, który na targach E3 w 2011 roku w taki właśnie sposób zachwalał swobodę eksploracji w grze The Elder Scrolls V: Skyrim. Spopularyzowany w licznych memach frazes zapamiętali również twórcy drugiego dodatku do Wiedźmina 3 i przygotowali związaną z nim niespodziankę. Znajdziesz ją na czubku Gorgony - największego szczytu widocznego w krainie Toussaint, o ile dysponujesz pecetem i modem Debug Console Enabler, który za pomocą prostej komendy pozwalała uwolnić kamerę podążającą za postacią Geralta.


Na szczyt nie można dostać się w tradycyjny sposób (na piechotę), gdyż w Krwi i winie występują znane z Dzikiego Gonu niewidzialne granice, zmuszającego bohatera do powrotu na grywalny obszar. Z tego właśnie względu przyjemność odkrycia niespodzianki doświadczą wyłącznie uzbrojeni w mody pecetowcy. Jeżeli uwolnimy kamerę i zaczniemy cierpliwie przesuwać ją w kierunku Gorgony, natrafiamy w końcu na zlokalizowany wysoko obraz, który zawiera zdjęcie zespołu odpowiedzialnego za powstanie dodatku. Całą drogę możecie prześledzić na zamieszczonym niżej materiale video - film został nam udostępniony przez Michała Mańkę, za co oczywiście serdecznie dziękujemy.


Firma Acclaim chciała reklamować jedną ze swoich gier na cmentarzach

$
0
0
Gdyby stworzyć ranking najbardziej kontrowersyjnych prób promocji gier komputerowych, brytyjski oddział firmy Acclaim Entertainment z pewnością uplasowałby się w jego czołówce. Kilkanaście lat temu Wyspiarze brylowali w wymyślaniu kretyńskich akcji marketingowych, które miały narobić szumu w mediach wokół wydawanych przez nich tytułów. Do tej pory opisaliśmy trzy tego typu kampanie: malowanie gołębi na Wimbledonie, opłacanie mandatów w dniu premiery gry Burnout 2 i zachęcenie rodziców do nadawania dzieciom imienia Turok. Dziś zajmiemy się czwartym i najbardziej absurdalnym przypadkiem - dopłatami do organizacji pogrzebów w zamian za stałą reklamę produktu na nagrobku.


Plan kampanii ogłoszono w połowie marca 2002 roku, zaledwie kilka dni przed brytyjską premierą gry Shadow Man: 2econd Coming. Firma Acclaim zobowiązała się pokryć część kosztów związanych z pogrzebem, jeśli rodzina zmarłego zobowiąże się do umieszczenia na nagrobku reklamy w postaci logotypu produktu i wizerunku jego głównego bohatera - widocznego na powyższym obrazku. Ewentualni chętni mieli zgłaszać się bezpośrednio do wydawcy i pewnie akcja zachęciłaby niektórych Brytyjczyków do skorzystania z oferty, gdyby nie negatywne reakcje w mediach. Promocja została zrównana z ziemią w prasie (artykuł na ten temat opublikował m.in. renomowany dziennik The Guardian), a głos w sprawie zabrał nawet Kościół Anglii, który kategorycznie wykluczył przeprowadzenie takiej operacji.

Nie jest znany ani jeden przypadek pomyślnego zareklamowania gry Shadow Man 2 na nagrobku, co sugeruje, że ostatecznie nie udało pomyślnie przeprowadzić żadnej tego typu akcji. Trudno jednak uznać kampanię za nieudaną, wszak szum wokół produkcji został przecież zrobiony.

Nowozelandzki fan gry Fallout 4 ukończył ją, nie dając się trafić

$
0
0
Eksploatowanie gier w tradycyjny sposób jest dla leszczy - prawdziwi twardziele nie korzystają z odgórnie ustalonych poziomów trudności, tylko sami zwiększają sobie wyzwanie ustalając absurdalne wymagania. Do takich właśnie wniosków można dojść, kiedy obserwuje się poczynania graczy podobnych do T Ronixa. Ów jegomość od dłuższego czasu siłuje się z Falloutem 4, ale jego wizyty w postnuklearnym świecie w niczym nie przypominają tego, do czego przyzwyczajeni jesteśmy my. Nowozelandczyk niedawno ukończył całą kampanię nie korzystając z żadnych form leczenia postaci. Teraz podniósł sobie poprzeczkę i zapragnął zrobić to samo, ale nie dając się trafić. Jak zapewne się domyślacie, operacja zakończyła się pomyślnie.


Oczywiście tak łatwo nie było. T Ronix wykonał kilka podejść do wyzwania i za każdym razem musiał uznać wyższość zamieszkujących pustkowia bandytów i potworów. Zasady były nieubłagane - kiedy jego bohaterka została trafiona, fan rozpoczynał zabawę od początku. W końcu jednak nabrał na tyle dużego doświadczenia, że trwająca ponad 25 godzin przygoda doczekała się szczęśliwego zakończenia. Nowozelandczyk zaliczył kampanię bez straty choćby jednego punktu energii życiowej, a jakby tego było mało, podczas gry nie łykał chemikaliów, w różny sposób zwiększających zdolności jego postaci i nie korzystał z pomocy sojuszników, chyba że wymagał tego scenariusz. Receptą na sukces okazało się unikanie walk, nałogowe skradanie i przede wszystkim doskonała znajomość samego Fallouta 4, która pozwoliła mu zaliczać większość misji bez zbędnego stresu.

Jeśli jesteście zainteresowani tym, w jaki sposób T Ronix dokonał swojego wyczynu, polecamy Wam całą serię materiałów w serwisie YouTube. Jest co oglądać...

Jednym z piratów w grze Uncharted 4 jest główny bohater serii Monkey Island

$
0
0
Od premiery ostatniej odsłony cyklu Monkey Island minęło już siedem lat. Nic nie wskazuje na to, że kultowa seria przygodówek znów zagości na ekranach naszych telewizorów i monitorów, a szkoda, bo perypetie Guybrusha Threepwooda śledziło się niegdyś z prawdziwą przyjemnością. Z braku laku muszą nam wystarczyć easter eggi odnoszące się do głównego bohatera sagi, których może nie ma zbyt wiele, ale przynajmniej każdy z nich jest na tyle interesujący, że warto poświęcić mu odrobinę miejsca. Nie tak dawno mogliście przeczytać na łamach naszego serwisu o pojedynku Geralta ze Szczotą w dodatku Krew i wino do gry Wiedźmin 3: Dziki Gon. Dziś z kolei weźmiemy pod lupę ostatni odcinek przygód Nathana Drake'a, bowiem czwarta odsłona serii Uncharted również nawiązuje do postaci sympatycznego pirata.


Easter egg pojawia się w jedenastym rozdziale Kresu Złodzieja ("Najciemniej pod latarnią"), konkretnie w podziemiach budynku, gdzie rozwiązujemy zagadkę związaną z obrazami słynnych korsarzy. Zarówno Nathan, jak i jego brat Sam, nie są w stanie rozpoznać jednego z morskich rozbójników, a jest nim właśnie Guybrush Threepwood. Skąd to wiemy? Pierwszą wskazówką jest wizerunek pirata - płótno przedstawia blondyna z rozczochraną fryzurą, ubranego w identyczny strój, którego używa główny bohater gry Monkey Island II: Le Chuck's Revenge (dowód na obrazku poniżej). Drugą jest symbol postaci, czyli małpa. Deweloperzy z Naughty Dog odnoszą się tutaj wprost do tytułów przygodówek, zawsze posiadających "Małpią Wyspę" w nazwie.

Porównanie postaci z obrazu z Guybrushem Threepwoodem.

Ostatnią wskazówkę odnajdziemy dopiero w piętnastym rozdziale kampanii ("Łupieżcy Libertalii"), a jest nią... taki sam obraz. Różnicę stanowi plakietka pod malowidłem, która zawiera dwie pierwsze litery imienia postaci przedstawionej na płótnie. "Gu" nie pozostawia już żadnych wątpliwości, że chodzi tutaj o Guybrusha.

Małpi symbol pirata.

Niekompletny podpis pod obrazem w piętnastym rozdziale kampanii.

Gra Pokemon Go wzbudza większe zainteresowanie w Google'u niż pornografia

$
0
0
Gra Pokemon Go jest dostępna na telefonach komórkowych dopiero od sześciu dni, a już zdążyła narobić ogromnego zamieszania w internecie. Choć nowy produkt studia Niantic zadebiutował oficjalnie tylko w trzech krajach (Stanach Zjednoczonych, Australii i Nowej Zelandii), miłośnicy sympatycznych stworków na całym świecie z powodzeniem omijają blokadę regionalną, instalując aplikację na swoich smartfonach. Tytuł wyniósł dobrze znaną markę na poziom, którego nie osiągnęła ona nigdy w swojej długiej historii. Dość powiedzieć, że w ostatnim tygodniu serwis Google odnotował większą liczbę zapytań o hasło "pokemon", niż o "pornografię", co najlepiej świadczy o niebywałej popularności serii.


Gra stała się tak dużym hitem, że już drugiego dnia po debiucie Pokemon Go Nintendo odnotowało wzrost wartości swoich akcji na japońskiej giełdzie o 36%, co jest najlepszym wynikiem tej firmy od 1983 roku i premiery konsoli Famicom. Choć gigant posiada jedynie 33% udziałów w popularnej marce (33% należy do Game Freak, a 34% do Creatures), analitycy szybko obliczyli, że wartość kompanii wzrosła w tym okresie o ponad czternaście miliardów dolarów.

Popularność słowa "pokemon" w wyszukiwaniach Google'a od 2004 roku do dziś.

Pokemon Go podbija również najpopularniejszą wyszukiwarkę internetową, a wiemy to dzięki pomiarom zainteresowania hasłami, które firma Google prowadzi od 2004 roku. W ciągu tych dwunastu lat słowo "pokemon" nigdy nie było tak często wyszukiwane jak teraz, a dzięki absolutnemu szałowi na mobilną aplikację, w rankingach przebiło nawet wyraz "porn", oznaczający pornografię. Trudno powiedzieć, jak długo jeszcze potrwa ten fenomen, ale pozycja tej prostej gry mobilnej wydaje się być niezagrożona. Pamiętajmy, że wciąż czekamy na oficjalną premierę Pokemon Go w wielu innych krajach świata, w tym w Polsce.

Porównanie popularności haseł "pokemon" i "porn" w wyszukiwaniach Google'a - ostatnie 30 dni.

Pokemon Go to gra mobilna wykorzystująca technologię rzeczywistości rozszerzonej (AR - Augmented Reality), której użytkownicy poszukują pokemonów w prawdziwym świecie, korzystając ze specjalnie zaprojektowanej do tego celu aplikacji na smartfony. Dzikie stworki łapie się poprzez symulowanie rzutu pokeballem (trzeba go wykonać z odpowiednią siłą i we właściwym kierunku), schwytane istoty da się z kolei szkolić i ewoluować do mocniejszych wersji. Po zdobyciu piątego poziomu doświadczenia trener jest w stanie dołączyć do trzech globalnych drużyn i rywalizować z innymi graczami w tzw. gymach, które często zlokalizowane są w różnego typu punktach użyteczności publicznej, np. w sklepach. Tytuł zachęca użytkowników do aktywnego ruchu, gdyż każdy ze 150 podstawowych pokemonów występuje w naturalnym środowisku, np. stworki wodne w pobliżu akwenów.

WARTO RÓWNIEŻ WIEDZIEĆ, ŻE...

Viewing all 1083 articles
Browse latest View live